i(a)mpossible

“When you want to succeed as bad as you want to breathe, then you'll be successful!" /Eric Thomas/

Kategoria: Bez kategorii

I co tu teraz jeść?

Jak zaczęłam szukać wyjścia z bulimii przerażała mnie myśl, że będę musiała jeść… I nie będę mogła wymiotować, a co za tym idzie – że przytyję.

Nie wiedziałam kompletnie od czego zacząć- ile? jak? co? Żyjąc na serku wiejskim i pomidorach przez tyle miesięcy (nie licząc ilości słodyczy i innego jedzenia, które jadłam i wymiotowałam) nie wiedziałam kompletnie od czego zacząć.

Oczywiście bałam się chleba, bałam się jednej truskawki więcej, bałam się wszystkiego, co wychodziło spoza mojej strefy komfortu… Rozpisałam sobie jadłospis jak mogłam. Robiłam wszystko tak jak ja czułam. JA. Wiedziałam jedno – będę prowadzić dzienniczek , żeby odróżnić głód fizyczny od psychicznego. Nie dlatego, że chcę liczyć kalorie i chudnąć. Starałam się odganiać te myśli natychmiast.

Nie ma co się łudzić – na początku jadłam mniej niż 1000 kcal. Bałam się. Nie będę kłamać i wymyślać. Po prostu paraliżowało mnie jak widziałam więcej niż 1000 kcal. Mimo, że wiedziałam, ze to wcale nie jest dużo! Że to nie jest zdrowe! I tak z czasem zwiększałam ilość kalorii. Sukcesem dla mnie było jak dodałam więcej truskawek czy kiwi do swojej owsianki albo jak zjadłam czegoś więcej i nie bałam się mieć 1300 kcal w dzienniczku. Krok po kroku… Aż w końcu przestałam liczyć te kalorie.

Wszystko było później coraz lepiej  i lepiej… Aż rzuciłam się na słodycze. Jadłam nie mogąc przestać. Nie wymiotując już. Czułam, ze skoro tak dobrze mi idzie to mi się należy. To mogę. W końcu. Miałam wszystko gdzieś.

Chciałabym być wtedy trochę mądrzejsza. Chciałabym tak nie myśleć wtedy. Ale to już za mną – czasu nie cofnę, ale mogę nad tym pracować. Zaczęło się to w sierpniu 2016 i dopiero teraz zaczęło być lepiej, od miesiąca. Dopiero teraz trzymam emocje w ryzach, dopiero teraz daję radę. Tyle prób, tyle upadków- ale w końcu daję radę! 🙂  Pamiętaj – brak dyscypliny kilka razy widać natychmiast i skutki tego widać natychmiast… Na długi czas.

Do czego zmierzam? Chcę Ci powiedzieć, że jeśli wychodzisz z tego teraz i może czujesz podobnie: zwolnij. Spróbuj sobie powiedzieć, że możesz jeść dobre rzeczy, ale nie musisz się rzucać na jedzenie. Nie musisz sobie w ten sposób wynagradzać złe samopoczucie. Postaraj się znaleźć coś , co lubisz. Postaraj się dodawać do swoich posiłków zdrowe jedzenie (wychodzenie z ED, to nauka jedzenia od nowa – będzie Ci łatwiej wprowadzić zdrowsze nawyki! 🙂 ) . Przede wszystkim – NIE BÓJ SIĘ. Staraj się odganiać te złe myśli. Tysiąc kcal bardziej Ci zaszkodzi ( będziesz głodna, zła , ze nie możesz jeść więcej, będziesz myśleć non stop o jedzeniu) niż pomoże.

Powiedz- skoro ja mogę, to czemu Ty nie?

Potrafisz. Jesteś silna. Wystarczysz. Zobacz i uwierz w to! NIE ZNIECHĘCAJ SIĘ! Mimo porażek, mimo braku rezultatów – to wszystko przyjdzie… I jesteśmy w tym razem!

let them show
your true colors

Nie słuchaj, Pan, innych ludzi.

co by Ci się lepiej czytało -> OTWÓRZ MNIE 🙂 

„Nie możesz jeść tego- ma za dużo kalorii”, „Pamiętaj, że owoce też mają cukier… Nie są za bardzo zdrowe”, „Ile?! Przecież racjonalnie to tylko 5 posiłków…” „Nigdy nie mów nigdy” „Po 19-stej to już nie można”

… „z bulimii się nie wychodzi”.


Czasami tracę nadzieję na to, że będzie okej. Ty też? Czasami naprawdę nie chce mi się wstawać. Tobie też? Czasami mam ochotę zostawić i ludzi, i świat… Zamienić się w ptaka… Albo nawet w… Jaszczurkę. W ślimaka. W muchę.

Byleby odlecieć z tego gówna. 


Ale nie! Ten świat jest taki piękny. To życie jest piękne. Zbyt piękne, żeby odejść, zostawić, poddać się. Nie.

Nigdy.


Wyobraź sobie, że masz jedną noc. Jedną noc. Zamykasz oczy i masz szansę, że możesz śnić o tym, czego pragniesz najbardziej. Czego pragniesz najbardziej? Czego pragniesz teraz?

Może pragniesz wolności? Zjeść obiad i nie myśleć o tym? Może pragniesz wyjść gdzieś i się nie bać? Może pragniesz posiedzieć z koleżanką i nie mieć w głowie myśli, żeby sobie poszła, bo chcesz się objeść?

Czego pragniesz?


Nie będę udawać – nie pamiętam jak to jest wymiotować. Ciężko mi się o tym pisze, bo chciałabym (chociaż brzmi to okropnie irracjonalnie!), ale chciałabym dzielić z Tobą teraz to cierpienie. Lecz nie, nie potrafię.

Wiem, co czujesz – byłam tam. Wiem, co siedzi w Twojej głowie – siedziało i w mojej. 

Ale nie pamiętam jak to jest wymiotować. Już nie.   Chociaż to wcale nie oznacza, że wszystko, co jest związane z ED odeszło (przynajmniej nie od razu). Ale o tym innym razem.

Chciałabym jedynie, żebyś Ty też tego nie pamiętała. To jest tak bardzo możliwe. To jest możliwe, żeby budzić się i nie być spuchniętą. Żeby Twoje nogi wyglądały normalnie. Żeby Twoja twarz wyglądała normalnie. Żebyś siebie akceptowała. Taką jaką jesteś.  Żebyś nie myślała od razu o jedzeniu (chyba , że jesteś głodna! :D) jak wstaniesz. Żebyś poszła na wymarzone studia. Żebyś pojechała tam, gdzie zawsze chciałaś.

Żeby Twoja marzenia odżyły.


Jak przestałam wymiotować, jak zaczęłam jeść w miarę normalne posiłki (które z jakimś czasem stawały się większą porcją, bardziej urozmaiconą – dawałam nie tylko 2 truskawki, ale 5, 6… Później przestałam liczyć), zaczęłam jeść też słodycze (to nimi najbardziej się objadałam) w normalnych ilościach i było to zazwyczaj w weekend). Później wyjechałam do pracy za granicę na wakacje. I tam się zaczęło. Myśl: „MOŻESZ JE JEŚĆ – TO JEST OK! MOŻESZ JEŚĆ, ILE CHCESZ! …. Jesteś CHUDA”  – ok, a co gdybym nie była? To wtedy już nie mogę? Dalej miałam obsesyjne myśli. Dalej byłam w swojej strefie. Dalej czułam się okej – bo przecież „jestem chuda”. Dalej były TE MYŚLI – o TYM WYGLĄDZIE.

Popadłam w jakiś rodzaj pychy – „WYGRAŁAM! JA WYGRAŁAM! PATRZ, BULIMIO! MOGĘ JEŚĆ! I CO?!”

To nie było mądre z mojej strony.  Wyszło na to, że nie do końca wygrałam.

Wiem to teraz i chcę się z Tobą podzielić moim doświadczeniem.


Owszem, możesz jeść słodycze – możesz jeść wszystko, co tylko chcesz. Ale „nie pokazuj bulimii” , że możesz to robić – nie udowadniaj jej tego. BĄDŹ ŚWIADOMA, że możesz. Możesz. Możesz zajadać te myśli. Możesz się obżerać.

Możesz też tego nie robić.

Wybór zawsze należy do Ciebie.

Gdybym teraz była na Twoim miejscu, tzn. miałabym dni czyste, w których nie wymiotuję, nie obżeram się, ale nadal mam te toksyczne myśli (pocieszę Cię tylko, że one będą – naprawdę z Tobą jest wszystko OKEJ! NAPRAWDĘ! Nie jesteś wyjątkiem! ALE TE MYŚLI ODEJDĄ) … – powtarzałabym sobie „czuję się fantastycznie! ale super, że się nie muszę opychać! ale mi dobrze!” i mimo tych negatywnych, dręczących głosów – powtarzałabym „WIEM, ŻE Z TEGO WYJDĘ – NIEWAŻNE CO JEST  TERAZ! NIE PODDAM SIĘ! NIGDY! NIEWAŻNE, CO INNI MÓWIĄ!”

Myśl o tym, co zyskujesz – zdrowie, ładną cerę, kąciki ust bez zajadów, brzuch, który nie jest spuchnięty, dłonie , które nie są nabrzmiałe.


Mimo, iż takie powtarzanie pomaga, to jednak te słowa nie mogą być puste. MUSISZ PRZETRWAĆ OKRESY, W KTÓRYCH CHCESZ SIĘ PODDAĆ, OKRESY ZWĄTPIENIA. MUSISZ POWSTRZYMAĆ TE CHORE MYŚLI. MUSISZ!!! MUSISZ. MUSISZ WDRĄŻYĆ SWOJE SŁOWA, SWÓJ PLAN W AKCJE.

MUSISZ STAWIĆ TEMU CZOŁA.

Sama.


I obiecuję Ci, że pewnego dnia wyjdziesz z bulimii i Ty. 

Poddaję się.

Poddaję się. Oddaję Wam się. Cała. 

Nie chcę już walczyć. Nie chcę już tonąć w wyrzutach sumienia, 
dlatego akceptuję ten stan. 
Nie chcę znać już innego. 
Nie chcę wiedzieć, jak to jest żyć normalnie.
 Nie chcę codziennie budzić się z myślą, że przede mną jest inne życie
- bo ja chcę to... to, co mam teraz. 
Nie chcę już uciekać. 

Dlatego poddaję się. Oddaję się Wam. Cała. 

Możesz nazwać mnie nienormalną.
 Możesz myśleć o mnie, co chcesz, ale mnie to nie obchodzi,
 bo ja już się poddaję...
 Bo ja już od ciebie niczego nie oczekuję. 
Już przestałam wierzyć, że będziesz ze mną na dobre i na złe,
 przestałam wierzyć...

 Dlatego poddaję się. Oddaję się Wam. Cała. 

Poddaję się LEPSZEMU ŻYCIU. Poddaję się ZDROWIU. Poddaję się PASJI. Poddaję się MARZENIOM. Poddaję się CIĘŻKIEJ PRACY. Poddaję się WAM. CAŁA! Wiem, że problem z jedzeniem zniknie! Wiem, że on nie jest na zawsze!



THE ONE THING THAT YOU HAVE THAT NOBODY ELSE HAS IS YOU.

YOUR VOICE, YOUR MIND, YOUR STORY, YOUR VISION.

SO WRITE, AND DRAW, AND BUILD, AND PLAY, AND DANCE, AND LIVE ONLY AS YOU CAN.



Będę nieustannie powtarzać: jeśli chcesz przestać wymiotować, zacznij notować. Zacznij analizować siebie. Drąż swoją osobę. Dłub dziury, tnij sznury. WYRWIJ SIĘ Z TEGO!

Musisz naprawdę tego chcieć, nieustannie się motywować i dasz radę! W końcu sobie poradzisz! UWIERZ w to. ZOBACZ to. TO JEST MOŻLIWE!

Czasami musimy zobaczyć coś na kartce, zastanowić się nad czymś. Coś zrobić. Możesz być sam teraz. Możesz płakać, bo ktoś złamał Ci serce. Możesz nie mieć wsparcia od nikogo; czuć się jak intruz. ZAAKCEPTUJ TO I DĄŻ DO TEGO, ŻEBY TO ZMIENIAĆ!

Samo obiecywanie sobie nic nie da! NIC! Hej! Mam na imię Kasia i byłam tam! Wiem, jak to jest, dlatego zacznij działać!

Obudź się. 


Chcesz się głodzić? Proszę bardzo! Chcesz się obżerać i wymiotować? No dajesz! ALE TO NIE JEST WYJŚCIE! TO NIE OZNACZA, ŻE JESTEŚ SILNIEJSZY/A JAKO OSOBA! TO NIE OZNACZA, ŻE KONTROLUJESZ SWOJE ŻYCIE. TO NIE OZNACZY, ŻE JAK SCHUDNIESZ TO COŚ SIĘ ZMIENI!

Wiesz, co jest trudne i wymaga od nas pracy? Nie- nie głodówka! Wręcz przeciwnie! Zbalansowane jedzenie.

Wiesz, co jest trudne i wymaga od nas pracy? Samozaparcie i mówienie sobie dobrych słów, nawet wtedy, gdy nabrało się dodatkowych kilogramów. Nawet wtedy, gdy się wymiotowało/obżarło. Tylko miłością możesz się wyleczyć.

Miłością do samego siebie.

To wymaga pracy! To jest trudne!

Ale warte zachodu.

Zmiana zaczyna się od środka! Żeby coś mogło zakwitnąć, musisz zapuścić korzenie. Musisz być swoją własną motywacją. Codziennie się MOTYWOWAĆ! Nie wystarczy przeczytać parę zdań motywujących i oczekiwać, że wszystko minie ot tak! TO JEST PROCES! Chciej zapuścić korzenie… Chciej być kwiatem.

Chciej rozkwitać…


Dam sobie radę. Choćby nie wiem co, ale dam sobie radę. Nie chcę wracać do złych nawyków. Chcę zamknąć swoje myśli. Chcę je uciszyć. Kocham siebie. Jestem wartościowa. To, że jem sprawia, że jestem silna.

Break out of your pattern!

Huhuhuhu! Niech żyją polskie znaki!


Ostatnie tygodnie są wyjątkowo trudnymi tygodniami dla mnie. Motywacja spadła. Jakby nic nie ma sensu.

ALE!

Któż powiedział, że będzie łatwo…? 😉


Myślę, że wiele z nas ma tak jak ja i wiele z nas się czuję tak jak ja w tej chwili… Każdy czasami ma doła, nie chce mu się pracować nad sobą, nie chce mu się ćwiczyć, nie chce mu się sprzątać, nie chce mu się wychodzić, nie chce mu się pisać z innymi, nie chce mu się jeść warzyw i owoców albo chce mu się jeść wszystko, nie chce mu się iść do sklepu na dole, ale chciałby mieć ten sklep w chacie, żeby móc się najeść. Nie chce mu się ścielić łóżka, nie chce mu się zrobić prania, nie chce mu się gotować i przygotowywać posiłków na parę dni, nie chce mu się oszczędzać, nie chce mu się nic, nic… NIC.

Czasami ludzie otwierają w nocy lodówkę i jedzą. Czasami zjedzą za dużo w ciągu dnia.


Skoro dużo osób tak ma, co nas odróżnia od nich? 

Zadawałam sobie to pytanie i chciałam sobie odpowiedzieć dokładnie na to pytanie. Zwięźle. Ująć to jakoś… Zapisać w jednym miejscu… Wkurzałam się! No bo… Skoro tak mają wszyscy, to czym ja się , kurka, przejmuję?

Pierwsza odpowiedź na moje pytanie była: ja reaguję na jedzenie emocjami. 

Krótko, zwięźle i na temat, huh?

A co jeśli inni też reagują emocjami?! Inni też czasami się objedzą!


Dupa. Nie może być. Jedyne co mi przyszło na myśl, to ten mój STRACH. STRAAAACCCHH! OBSESYJNE MYŚLI: „o nie, o nie…. jedzenie…. chcę jedzenie, ale NIE MOGĘ… BĘDĘ GRUBA…” (w efekcie i tak jem) albo „nie mogę zjeść jednego ciastka, bo to nie jest przyjemność… Przyjemność jest wtedy jak się napcham. Muszę mieć DUŻO. Muszę jeść SZYBKO. Muszę być SAMA. Inaczej nie lubię… Inaczej nie ma sensu…”

I na końcu ta NIEPOHAMOWANA PRZYJEMNOŚĆ, to podniecenie jak się je… Aż chcę się jeść cały czas.

Więc tak, doszłam do wniosku, że to strach mnie paraliżuje i odróżnia trochę od innych. Strach połączony z obsesyjnymi myślami i do tego podniecenie i ta przyjemność dają mieszankę wybuchową. Stresuję się, spinam o wszystko, myślę tylko o swojej sylwetce… A przecież: WHERE FOCUS GOES ~ ENERGY FLOWS!

Te ciągłe negatywne myśli rujnują mnie, rujnują moją głowę. Jak zjadłam coś PONAD PROGRAM: „Ty głupia… Jesteś nikim. Idź, jedz więcej. I tak już zjadłaś. Po co przestawać? Dobre było, co? Głupia, głupiaa!” I tak NON-fucking-STOP! Ileż można?!

No, i co lepsze. Skoro już zjadłam no to… Co tam… Jeden, drugi, trzeci dzień… Wcześniej to było jeden, drugi, trzeci tydzień… I tak sobie czas mija, a ja wciąż jem; taki mi się sprytny ciąg zrobił. 

JAK Z TEGO CHOLERSTWA WYJŚĆ? Se myślę se… Po co wychodzić? I tak już jadłam przez te dni, i tak nie ma znaczenia czy wyjdę z tego i przestanę jeść, czy zostanę. I tak już jestem przegrana. To nie ma znaczenia… I tak już zjadłam… 

No dobra.

Dzisiaj ostatni dzień. DZISIAJ ostatni raz. JUTRO zacznę znowu, ale DZIŚ jeszcze zjem, bo JUTRONIE BĘDĘ MOGŁA.

No i tak, jest już jutro… I jak się czuję jutro?

  • uczucie beznadziejności,
  • ciężkość na ciele,
  • opuchlizna (podobna jak przy wymiotach),
  • lęk przed jeszcze większym przytyciem,
  • bezradność,

a to wszystko sprowadzało się do jednej myśli: „Aaa… I tak jestem nic niewarta.. OSTATNI raz. I tak jestem grubasem. DZIŚ (moje jutro) mogę.”

Dziś to jutro i jutro to dziś czy jutro to jutro i dziś to dziś? Gaaaaaah! Ale zamęt! Niezły, co?


Najgorzej jest zrobić ten pierwszy krok, ale TO JEST MOŻLIWE!

Okej, zdarzyło mi się. Jeden miesiąc. Jadłam jak świnia. Świnie… Byłam małą, cute świnką zanurzoną w tooonie jedzenia! Ale co tam! Zamknęłam już ten etap. Wybaczyłam sobie i tak jak przytyłam, tak sobie schudnę… W ODPOWIEDNI SPOSÓB. ZDROWY! I nic na szybko. BO NIKOMU NIC NIE MUSZĘ UDOWADNIAĆ, BO ROBIĘ TO DLA SIEBIE. I wierzę, że z tego wyjdę. Co więcej… WIEM TO! Życie jest za piękne na to, żeby się zanurzać w jedzeniu. Żeby codziennie myśleć o fałdkach czy innych pierdddółłach. Ty też przestań rozkminiać.

Tak tylko mówię…


Dzięki temu miesiącowi nauczyłam się czegoś, wyciągnęłam wnioski i w sumie jestem zadowolona. Bardzo. Narysowałam sobie swój schemat, który mi się powtarzał co jakiś czas i przez to w tym tkwiłam, ale… Hahahaha! GOT YA! MAM swój schemat i zamierzam go złamać. Mimo dalszego strachu, ale po kolei…

11

Przerysowałam swoje „KOŁO” (:D) na papier dla Was:

  1. NORMALNE JEDZENIE= czyli wszystko w równowadze; więcej słodkiego; „normalne” jest  w cudzysłowie, żeby tylko sobie pokazać, że jest podział na jedzenie „normalne”… Tak jakby jakieś inne było nienormalne. (Jest zdrowe i niezdrowe, ale .. Jedzenie to jedzenie).
  2. PRZYTYCIE= pozwalałam sobie na wszystko i nagle! Bah! Przytyłam.
  3. STRACH PRZED BYCIEM GRUBYM= ten lęk w głowie, STRACH, który wciąż powtarza, że będę gruba i będę gruba, że NIE MOGĘ jeść, że jestem złym człowiekiem jak jem, że nie mogę być gruba, że muszę się głodzić.
  4. OGRANICZENIE „ZŁYCH” PRODUKTÓW= czyli wszystkie moje ZAKAZANE jedzenie (chleb, orzechy, słodycze, etc.); tak jak słodycze można ograniczyć, bo wiadomo, że biały cukier nie służy naszemu zdrowiu, tak chleb…? Przecież on jest potrzebny. Przecież lubię sobie zjeść kanapki.. Lubię chleb… No, ale NIE MOGĘ… Ograniczenie też warzyw… Głodówko-pułapka.
  5. SCHUDNIĘCIE= yeaaaa! W końcu schudłam! No, to tera mogę wcinać znowu!


No i tak wygląda mój schemat. WyglądAŁ. Wokół tego mojego koła powinny być dopisane negatywne myśli na swój temat. Pełno negatywnych myśli… I ciągłe myślenie o sylwetce. 

Tam, gdzie widzisz strzałkę zrobioną z przerywanej linii… W tym punkcie zaczęłam przecinać swój krąg. Mimo strachu i lęku, który wciąż jest we mnie, nie ograniczam swojegu jedzenia. Jem zdrowo. Nie ucinam niczego mimo tych ciągów. Chcę wrócić do normalności, a nie znowu do tego samego. Do wymiotów. Do objadania się. Chcę być wolna od tych złych myśli. Pracuję m.in. nad tym STRACHEM.

Bo przecież jedząc, powiedzmy, chleb powtarzam sobie, że to jest mi potrzebne i nie muszę się spinać o nic. Że nie będę gruba. I wierzę, że w ten sposób zmniejszę ten strach, przestanę skupiać się na wyglądzie i w końcu wrócę do jedzenia tak jak ja chcę, bez objadania się, bez widzenia wszystkiego albo na sto, albo na zero procent.


Może i Ty masz swój schemat? Może i czas na Ciebie, żeby go złamać? 

“Set peace of mind as your highest goal, and organize your life around it.” —Brian Tracy

I ze Cie nie opuszcze…

(*przepraszam za brak polskich znakow)

Jestes. Zyjesz. Nie rzygasz. Stajesz sie bardziej swiadomy swoich wyborow. Stajesz sie bardziej swiadomy swojego zycia. Zaczynasz prace nad soba.

Poznajesz siebie. Juz wiesz, ze leki nie pomoga. Juz wiesz, ze nikt za Ciebie tego nie ogarnie. Juz wiesz, ze DIETA powinna nie istniec. Juz wiesz, ze tylko ciezka praca i wytrwaloscia mozesz osiagnac efekt. Juz wiesz, ze nie jest i nie bedzie latwo. Juz wiesz, ze musisz wstawac i isc z usmiechem na twarzy do przodu, po zwyciestwo…

Juz wiesz!


Nie znam Cie. Jestes mi obcy. Nie wiem nawet czy ktos jest po drugiej stronie. Podswiadomie zakladam, ze jednak ktos to czyta. Wiec jesli tam jestes (dziekuje, ze jestes! 🙂 ), to wiedz… Ze jednak mamy cos ze soba wspolnego.

Jestesmy ludzmi.

Wydaje Ci sie, ze to nie jest duzo? No to pomysl…

Skad moge wiedziec, co czujesz, kiedy sie objadasz? Albo skad wiem, jaki glos siedzi w Twojej glowie? Skad wiem, ze to ON KAZE Ci jesc, kiedy Ci zle? Kiedy radosnie?

No powiedz… Skad wiem, ze wcale nie jestes glodny, ale podnieca Cie to, kiedy wokol siebie masz pelno czekolad? Chleb? Maslo orzechowe? Wszystko, co ZAKAZANE? Kiedy na chwile mozesz wszystkim powiedziec NARA i zamknac sie w czterech scianach. 

No, co? Nie tak wyglada prawda?


Nalog, ktory otulil nasz mozg swoimi silnymi ramionami. Prawdziwy mezczyzna. Waleczny. Nie poddajacy sie. Przeciez w koncu nam zdeklarowal, ze… Nie opusci nas az do smierci. 

Ale czy ta smierc juz nie nadeszla? Od kiedy wegetacja jest zyciem? 


Czytam posty wielu osob, ktore po miesiacach CZYSTOSCI jednak WRACAJA. Wymiotuja. Pisza, ze PRZEGRALY. Pisza, ze przeciez szlo tak dobrze… Dieta… Wszystko bylo swietnie. Wszystko. Wiec co poszlo nie tak? Czemu znowu wymiotuje? Czemu znowu chowam swoje smutki i radosci, i wszystko w tonach jedzenia?

Nie wiem. Nie wrocilam do wymiotowania. Nie chce tego. Za-chiny-ludowe. Ale jem. Ale uciekam sie do jedzenia. Znowu. Brak kontroli. Czasami jest dobrze, czasami dam rade, a czasami zycie zrzuca mnie. Na samo dno.

I wcale nie powiedzialam, ze tak nie bedzie. I wcale nie powiedzialam, ze to nie bedzie bolalo. I wcale nie powiedzialam, ze to bedzie latwe. Ale ja tak strasznie wierze w to, ze jest jakis sens w tym wszystkim. To, co ja czuje teraz… Czuje tez polowa ludzi na tej planecie. Smutek. Pustke. Samotnosc. Brak sily.

I to jest normalne.

To sa nasze uczucia. Emocje, ktore musimy przezyc i z ktorymi przede wszystkim musimy sobie dac rade.

Wiem jedno – wiem, ze mamy wplyw na to, jaka decyzje podejmiemy. Wiem, ze mozemy wybrac te dobra strone.


I niestety… Ale nici z Twoim wymowek. Nici z tego, ze to jest ZA CIEZKIE. Ze sie NIE DA. Ze NIE POTRAFIE. Ze PRZEGRALEM.

Dupa.

Moze jeszcze bym Ci wspolczula, gdybym nie byla na Twoim miejscu. Ale jestem. Ale niestety znam ten nalog. I wiem, jak to jest nie spac w nocy, bo mysli sie ciagle o tym. I wiem, jak to jest caly dzien nie robic nic poza poradzeniem sobie z natarczywymi myslami.

Ale wiem tez jak to jest NIE PODDAC SIE. Wiem, jak to jest ISC DO PRZODU MIMO PORAZEK, MIMO POTKNIEC, MIMO WCZESNIEJSZEGO OBJADANIA SIE. Wiem, jak to jest PODNOSIC SIE ZA KAZDYM RAZEM, KIEDZ UPADLO SIE . Wiem, jak to jest WYBRAC LEPIEJ, KIEDY WCALE NIE CHCE SIE TEGO WYBIERAC. 

Wiem to, bo JA wlasnie to wybieram.


Skoro ja potrafie, to dlaczego Ty mialbys tego nie potrafic? 

DIETA.

„High hopes, when you let it go, go out and start again”.


Ten wpis jest dla mnie samej bardzo ważny. Wierzę gdzieś w środku, że może moje rady jakoś przydadzą się komuś – dlatego myślę, że to, co piszę powinno być przemyślane. I z tego powodu piszę tego posta właśnie trzeci raz.

Zastanawiałam się od czego zacząć i postanowiłam, że napiszę po prostu jak sobie radzilam, kiedy sobie nie radzilam z jedzeniem w domu i jak sobie zaczelam radzic z jedzeniem w domu. Później opiszę jak zaczęłam jeść, kiedy już wyjechałam z chaty. Post będzie trochę długi, ale to tylko dlatego, że nie potrafię wszystkiego opisać w paru zdaniach.


Gdy mieszkałam w domu to ciężko było się oprzeć pewnym produktom: chlebie (tego ze sklepu – był dla mnie „zakazany”), wypiekom mamy czy obiadom, które robiła i były niegdyś moimi ulubionymi. Były tam również wszystkie produktu, które jadłam w czasie napadu.

Bardzo chciałam sobie poradzić z tym wszystkim, ale nie zawsze mi wychodziło. Były potknięcia, czasami były ciągi, z których nie potrafiłam wyjść. Niezadowolenie z samej siebie ciągnęło kolejne napady za sobą i ciągle jadłam – gdy przestałam wymiotować, to i tak jadłam. Potem znowu podnosiłam się i wracałam na ścieżkę – na dzień, może dwa. A później znowu to samo. I tak dwa dni spokoju, trzy dni ciągu, albo jeden dzień spokoju i pięć dni ciągu.

Każdy mój ciąg był spowodowany zapachem z kuchni, widokiem tego jedzenia – a przynajmniej tak wtedy myślałam.

Teraz doszłam do tego, że jedzenie nie jest problemem.  Ono nam nie karze siebie jeść. Ono nam nie karze na siebie patrzeć. Ono nam nie karze wybierać, które jedzenie wybierzemy. Ono nam niczego nie karze. Ono po prostu tylko jest. Jedno jedzenie smakuje nam bardziej, drugie mniej. My decydujemy, co wybierzemy.

Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy jesteśmy w kuchni; nie będzie to na pewno trudne: jabłko i sernik mamy.  Celowo przekreśliłam jabłko, a sernik pogrubiłam. Dlaczego? Dlatego, że za każdym razem, kiedy patrzyłam na te dwa produkty przeważnie wybierałam sernik.

Widziałam jabłko: „Okej, to tylko jabłko, mogę je zjeść”. Widziałam sernik: „O nie! Sernik! Nie mogęNie mogę, bo będę gruba… Nie będę silna wtedy… Nie mogę… A może… Może kawałek? Okej… Dwa kawałki… No dobra… Cała blacha”. Miałam pragnienie jeść jedzenie, któremu towarzyszył głęboki zakaz spełnienia tego pragnienia.

Caly czas zabranialam sobie, miałam jakieś czarne wizje swojej osoby i dodatkowo, kiedy tylko się stresowałam, nudziłam, martwiłam, kłóciłam z kimś – szłam i „koiłam” smutki w jedzeniu. Właśnie tym zakazanym. Chciałam więcej i więcej, żeby po prostu poczuć się szczęśliwa. I żeby zaraz po tym poczuć się jak gówno, które jest słabe, nic niewarte, które jest nikim. I koło się zamyka.

Tak czy siak, jedzenie nie jest powodem, dla którego są napady. Ono po prostu jest.

To, co nam karze wybrać sernik, zamiast jabłka jest nasz rozum. Trochę pokaleczony przez nas. Nas nieświadomych. Ale wiecie jaka jest dobra informacja? Że można to wszystko odkręcić i można znowu być wolnym, bardziej świadomym. Po prostu być szczęśliwym. To jest realne i to wszystko jest dla nas, czeka na nas. To od nas zależy jaka będzie decyzja. Jak zaczac go naprawiać? Nie wiem. Powiem Wam tylko jak ja to zaczęłam robić – i to dziala.


Wydaję mi się, że najważniejsze jest sobie uświadomić, że tak naprawdę to jest tylko jedzenie. Ono nie mówi do nas: „weź mnie, zjedz mnie” , ono w ogóle nie mówi. To nasze myśli tak mówią. Więc warto sobie uświadomić, że:

  1. Jedzenie nie jest złe.
  2. To nasze myśli nas napędzają, więc możemy je zmienić i nadać im dobry kierunek.
  3. Zawsze mamy wybór.

Uważam, że te trzy punkty są najważniejszymi punktami, bo od nich zaczyna się cała zabawa. Dalsze punkty to rady jak dojść do tych trzech, czyli jak podstawa staje się na chwilę wierzchołkiem piramidy.


Jeśli widzisz, że w kuchni, w salonie, w spiżarce, w lodówce są rzeczy, których na dzień dzisiejszy jeszcze „nie możesz” zjeść, to:

  • nie zaglądaj tam,
  • przykryj ścierką,
  • unikaj tych miejsc,
  • jeśli musisz tam być – nie patrz na to jedzenie,
  • uspokój sie – to tylko jedzenie, nie musisz się denerwować, że jest coś, co Ty lubisz, nie musisz tego jeść.
  • mów do siebie: „możesz to zjeść, ale nie jesteś głodny teraz, więc po co?” albo : „no okej, mamy wtorek… Jest tydzień, więc po co zaczynać? Zjem sobie w weekend, tak jak sobie postanowiłam”.

Pogrubiłam te dwa ostatnie punkty, gdyż to jest praca nad tą podstawą. To jest praca nad sobą. Tamte cztery pierwsze, mają za zadanie pomóc tej podstawie. Ale to w sobie musisz umacniać to wszystko. Jeśli będziesz się uspokajać, to zaczniesz myśleć w prawidłowy sposób, zaczniesz słuchać siebie. Zaczniesz się zastanawiać nad tym, że nie musisz jeść i w ten sposób reagować na nudę czy zdenerwowanie, tudzież inne emocje, które nie są Ci przyjazne.

Jeśli dotrze do Ciebie to, że to jest tylko jedzenie: kawałek pizzy – to tylko kawałek pizzy. On po prostu tam jest. Nic się nie stanie, jeśli tego nie zjesz teraz. To wcale nie znaczy, że już nigdy nie będziesz mógł sobie na nie  nie pozwolić, bo sobie tego nie zabraniasz. Zjesz to po prostu w weekend, i tyle. Nie chcesz ( a nie, że nie możesz) jeść, bo w tygodniu chcesz się racjonalnie odżywiać. Dążysz do równowagi, a nie do kolejnych diet i katowania siebie.

Jeśli jednak zjadłeś w tygodniu, no to co? Powiedz mi, co się stało? Po prostu jesteś w trakcie… To jest proces przenoszenia się na dobrą stronę łąki. Myślisz, że będzie idealnie? Nie będzie. Mięsień siły woli potrzebuje pracy nad nim. Dlatego trzeba pracować. Nie wolno dołować się tym, nie wolno siebie przeklinać. Nie wolno ujmować sobie niczego. Przecież pracujesz nad sobą, nad akceptacją samego siebie. Przecież chcesz siebie pokochać.

13533145_1093893744002531_8162596756014625499_n

Saying “Oh, I’ve already ruined my good eating today, I’ll just eat crap” is like saying “Oh, I have a flat tyre, I’ll just slash the other three”.

Masz jeszcze parę godzin do zakończenia dnia, albo możesz iść po prostu spać, jeśli to jest noc. Masz jeszcze całe życie na polepszanie siebie. Nie masz tylko całego życia na to, żeby nic nie robić 😉 Dlatego próbuj!

13592271_1097365750321997_9026259319136580137_n


No właśnie…

A co z tą DIETĄ?

Nie cierpię tego słowa. Dieta. Dieta. Dietaaaaaaaaaaaaaaaa………..

NIE!

Żadnej diety. Już nigdy. Ale co to znaczy? Czy to znaczy, że mogę się obżerać? Czy to znaczy, że mogę jeść, co popadnie?

Tak.

Ale czy warto? 

Warto jest wybrać zdrowy styl życia. Nie zakazywać sobie czekolady czy innych rzeczy, które dają odczuć Wam przyjemność. Ale to się wiąże z zachowaniem równowagi. Czyli należy zrozumieć, że Twoje ciało to Twoja świątynia… Albo budujesz ją z najlepszego materiału albo idziesz na łatwiznę. Czasami podczas tej pracy, chcesz zrobić sobie przerwę i wtedy wcinasz coś słodkiego albo jakiegoś fast fooda/, albo to i to ;).  Ale znowu za chwilę trzeba budować i wtedy sięgasz po warzywa, owoce, wodę. Po coś naturalnego, co da Ci energię. To jedzenie zapewni Ci zdrowie i dobre samopoczucie, jasne myślenie.

Jesteś tylko człowiekiem. Nie możesz sobie zabraniać całe życie pączków. Jeśli zjesz raz na jakiś czas, albo jeden co weekend, w dodatku zaczniesz się ruszać – to w czym problem? Czemu masz sobie tego zabraniać i być nieszczęśliwym? Skoro możesz świetnie się czuć, pozwalać sobie na przyjemności i w dodatku super wyglądać!

Nie ćwiczysz? Nie ruszasz się? Kurde… Warto! Znowu warto! Dajesz wtedy takiego kopa samemu sobie.Endorfiny to aż szaleją!

„I regret doing workout” – NO ONE EVER!

Kiedy ćwiczysz możesz wyrzucić swoją frustrację, przemyśleć wszystko jeszcze raz, odstresować się. Ile razy było tak, że kiedy zbliżał się napad, a Ty poszedłeś ćwiczyć? A później jakoś tak… Było inaczej?

Wait… Chcesz powiedzieć, że nie było napadu?

A jeśli był – to co z tego? Czy to koniec świata? Jeśli potknąłeś się po dwóch dniach/tygodniach/miesiącach , to co z tego?! Czy to oznacza, że masz iść do kuchni i obwiniać mamę, która nie dopuszcza do siebie, co się z Tobą dzieje? Czy to oznacza, że masz zjeść to jedzenie? Czy to oznacza, że masz przestać pracować nad sobą, wymagać od siebie?


Zanim doszłam do tego momentu, to uciekałam do „bezpiecznego” jedzenia. Wybierałam produkty roślinne. Zamieniłam sobie np. pieczywo pszenne na pełnoziarniste albo żytnie – i teraz po prostu wolę takie 🙂 Dla zdrowia. Nie dla DIETY. Na początku unikałam słodyczy, bo wiedziałam, jak to się skończy, ale POWTARZAŁAM SOBIE, że w końcu będę wolna od tych myśli i będę mogła je zjeść.


Zacznij rozróżniać wymówki dla siebie. Zacznij wymagać od siebie – nie jesteś słaby; jesteś o wiele silniejszy od tych wszystkich okoliczności! To tylko zależy od tego, jak bardzo jesteś zdeterminowany. Przestań się użalać nad sobą i ciągle mówić, że jesteś chory. Zacznij pracować nad tym, żeby być wolnym. Jeszcze niedawno jak szłam do sklepu po worek słodyczy, to bulimie traktowałam jako wymówkę: „no ja mam problem z jedzeniem, więc mogę iść i jeść…”.

To tak nie działa.

To wszystko wymaga naszej pracy i naszego zaangażowania, dobrego nastawienia. Za każdym razem, kiedy są te złe myśli, to z całych sił trzeba szukać czegoś, co nam pomoże: zimny prysznic, wyjście, poczytanie książki, sprzątanie, tańczenie, muzyka, słuchanie adiobooków, ćwiczenia, notowanie, rysowanie, granie na gitarze, śpiewanie, robienie zdjęć. Spójrz, ile tych dobrych rzeczy można zrobić, zamiast poddawać się temu myśleniu.


Już nie prowadzę dzienniczka i przestałam liczyć kalorie, żeby znowu nie wpaść w kolejny nałóg. Ale na początku on mi pomógł!!! Czuję się bezpieczniej sama ze sobą. Jeśli czuję w środku, że nie do końca chyba będę z siebie zadowolona jak coś zjem – to słucham tego głosu i oddalam się od jedzenia. Staram się nad tym jedzeniem nie skupiać. Nie patrzyć na nie… Ono na mnie też nie patrzy. Więc czemu mam być gorsza? 😛

Dalej mam myśli, nie zawsze, ale są – „No dalej, zjedz jeszcze, zjedz. To było pyyyszne! Już nigdy nie zjesz! To OSTATNI raz, kiedyś się napchasz, a później już sobie zaczniesz zdrowo jeść„.

Trzeba sobie jasno powiedzieć NIE: „Hej! Młoda! Nie teraz… Nie chcesz już jeść, bo nie jesteś głodna. A to X zjesz sobie w weekend i już, spokojnie„.

Mów do siebie jak do przyjaciela. Kochaj samego siebie i dbaj o siebie jak tylko najlepiej potrafisz. Zobaczysz, że to zacznie przynosić efekty. Zaufaj, że jedzenie Ci nie szkodzi- nawet to śmieciowe. Ale musi być zachowana równowaga. Ciesz się z tego jak jesz zdrowe rzeczy, bo wtedy Twój organizm dostaje najlepsze paliwo na świecie. Ono się cieszy. Ciesz się razem ze swoim organizmem! Nie traktuj tego jako coś, co musisz robić… Traktuj to jako przyjemność.

Na początku może być ciężko, ale później jest już łatwiej, aż w końcu cieszysz się, że możesz zjeść coś zdrowego.


Od lutego zaczęłam leczyć siebie. Od połowy kwietnia przestałam wymiotować (nie licząc jednej wpadki w czerwcu), a dopiero od dwóch tygodni ogarnęłam obżeranie się. Ostatnio mi się zdarzyło zjeść w PIĄTEK, a nie w SOBOTĘ słodycze – bo się zdenerwowałam. I wiecie co? Moje myśli już mi mówiły, że zepsułam! Że jestem do niczego! Że jestem najgorsza, BO SIĘ DAŁAM!!!

WCALE, ŻE NIE! Po pierwsze – to tylko jeden dzień różnicy, po drugie – kiedyś nie potrafiłam wytrzymać dwóch dni, a tutaj dałam radę od poniedziałku. Czy to nie jest progres? JEST! Kolejnym sukcesem było to, że po prostu szybko się podniosłam i zaczęłam myśleć pozytywnie – to na pewno jest lepsze niż myślenie negatywne

I wiesz co? JESTEM Z SIEBIE DUMNA! Dla kogoś to może być za dużo czasu- pięć miesięcy, albo żaden sukces. A ja wiem, ile pracy to kosztuje i wiem, ile mnie to kosztowało. I dlatego doceniam siebie, że jestem tutaj. Nawet z tymi małymi potknięciami, albo tymi dużymi. Cieszę się, że małymi krokami idę do przodu. Nawet jak jest nieidealnie. To i tak idę.

Pamiętaj – nieważne czy dopiero zacząłeś, czy już jeden dzień za Tobą… Czy upadłeś po połowie dnia… Jeśli będziesz chciał z całych sił, w środku – to w końcu dasz sobie radę!!! Zaufaj procesowi. Nie od razu Kraków zbudowano. Nie przestawaj tylko. Idź do przodu. Zacznij. TU I TERAZ. ZACZNIJ. Po prostu. Nawet jeśli już rano poległeś, to nic! Zacznij! Podnieś się. 

13529250_1095307930527779_2053654906891147784_n

Nie zabraniaj sobie niczego. Do tej pory cały czas zabraniałeś i co Ci to dało? Tylko napady, rzyganie, ćwiczenia aż do wykończenia, przeczyszczanie – a to wszystko dlatego, że tak bardzo siebie nienawidzisz i nie chcesz znać. Może czas na zmianę taktyki?

Co powiesz na to, żeby po prostu wyeliminować z głowy tzw. zapalniki? Przestać zakazywać sobie? Usuwać krok po kroku negatywny obraz samego siebie? Przestać się porównywać i patrzyć na ludzkie ciała zamiast na ludzi? Co powiesz na to, żeby siebie pokochać i zaakceptować?

Ja nad tym pracuje i to jest lepsze niż dołowanie samego siebie. WAY BETTER!

Teraz ćwiczę, bo chcę dla siebie lepiej, bo chcę siebie polepszać, bo chcę być sprawna i zdrowa. Jak się pojawiają myśli, że jestem gruba – wyrzucam je. A jak zaczynam się nimi przejmować , to staram się przestać to robić. Jak najszybciej przestać.


Teraz pytania do Ciebie:

Czy pracujesz nad tym, żeby było lepiej, czy wolisz brać psychotropy, które na chwilę dadzą Ci moment zapomnienia? Czy starasz się z całych sił, czy odpuszczasz? Czy szukasz wymówek na napad? Czy ciągniesz siebie w dół, czy wolisz się podnosić za każdym razem? Co robisz, jak czujesz, że zbliża się napad – oddajesz się mu, czy starasz się uspokoić?

Co wybierasz?

13439024_1098455756879663_1735482780879968599_n


A na koniec wrzucam filmik  , który pokazuje, że każdy z nas jest człowiekiem, że liczy się coś więcej niż kości policzkowe. Naprawdę nie warto jest poświęcać czas na rozmyślanie o tym czy ma się tu więcej, czy tam. Warto jest dbać o siebie, zdrowo jeść, być aktywnym, cieszyć się życiem, nie porównywać się do innych, spełniać się. Figura Ci w tym nie pomoże – wystające kości nie dadzą Ci wymarzonej pracy, przerwa między nogami nie zapewni Ci spokoju w głowie. Bądźmy wdzięczni za to, co mamy, kochajmy siebie!

13592181_1098636033528302_574907989922763467_n

Kasia xx

Nastawienie. Konsekwencje. Odzyskiwanie.

Feel like you still have a choice
If we all light up we can scare away the dark

Passenger – Scare Away The Dark


nastawienie (rzecz.)

«stosunek do kogoś lub czegoś»

Dzisiaj obudziłam się w nie do końca najlepszym humorze. Wiadomo jak to jest przed TYMI dniami… Osobiście czuję się nie do życia, najchętniej chciałabym się zaszyć gdzieś w swojej norze i nie wychodzić z niej dopóki okres wojny nie minie. No, ale życie niestety chce inaczej i muszę na 16:00 stawić się w pracy!

Więc tak czuję się fizycznie, a jak z psychiką? Nie jest lepiej. Od razu miałam myśli, że jestem za gruba, że nie mam wystarczająco dużej DZIURY między nogami, że jestem „ulana”. Że jak wymiotowałam, to było „lepiej”, to wyglądałam „lepiej”, to w ogóle.. Była bajka. Że powinnam do tego wrócić etc. etc…  Znacie to?

W dodatku zjadłam prawie trzy? Śniadania. Czułam się głodna, chciałam zjeść. I zjadłam. I od razu myśli: „jesteś beznadziejna”. (A w sumie to niby czemu? Bo byłam głodna? Bo akurat taki miałam poranek? Bo nie wszystko jest IDEALNE?)

I teraz możemy zrobić drzewko i rozgałęzić swój humor na dwie części: złą i tę dobrą. A później na kolejne części. Inaczej mówiąc: możemy wybrać nastawienie dobre i nastawienie złe.

Wybierzmy najpierw nastawienie złe. Gdybym podążyła za tymi myślami, prawdopodobnie poszłabym do sklepu, kupiłabym słodycze i objadałabym się nimi. Stałabym przed lustrem i bluźniłabym w swoim kierunku, że jestem do niczego i tak naprawdę nic nie należy mi się w życiu. Że i tak do niczego nie dojdę i tak mi się nic nie uda.

A teraz nastawienie dobre – które wybrałam: cały czas sobie powtarzałam, że po prostu będę mieć za chwilę okres, że praktycznie zawsze czuję się wtedy jak wrak, że to mi za chwilę minie. Powtarzałam sobie, że wcale nie jestem gruba, że wyglądam spoko. Że każdy ma lepsze i gorsze dni – to czyni nas ludźmi. Powtarzałam sobie, że to nie ma sensu wracać do tego, co było. Powtarzałam sobie, że wystające kości nie są dobre, jeśli pojawiają się kosztem mojego zdrowia zarówno psychicznego jak i fizycznego. Powtarzałam sobie, że rozmiar mnie nie definiuje i to, że dzisiaj zjadłam więcej, o wiele więcej niż zazwyczaj jadam na śniadanie niczego nie zmienia i nie muszę czuć wyrzutów sumienia z tego powodu.


konsekwencja (rzecz.) 

«następstwo, rezultat czegoś»

Od razu pojawiły się konsekwencje mojego wyboru: poczułam się lepiej. Poczułam, że to naprawdę nic wielkiego. Że jestem już i tak daleko od tego, co było jeszcze niedawno i wiem, że ten stan, w którym się teraz znajduje – po prostu minie. Powinnam teraz robić wszystko, co tylko jest dla mnie najlepsze: zdrowo jeść, pić dużo wody, ćwiczyć tak jak zawsze, czyli tak jakby się nic nie zmieniło. A to co dzisiaj zjadłam rano? To po prostu było duże śniadanie. Nic więcej. To nie był napad, to nie była moja słabość – po prostu zjadłam więcej. I to jest OK. Dzięki temu piszę post. Dzięki temu nie jestem załamana. Dzięki takiemu nastawieniu pokonałam złe myśli.

Ale rozważmy jeszcze co-by-było-gdyby…

…moja noga przeszła na tę ciemną stronę mocy. Pewnie kupiłabym słodycze, pewnie zjadłabym to wszystko. Pewnie nie poszłabym ćwiczyć. Pewnie byłabym załamana. Pewnie dołowałabym siebie dalej i czułabym do siebie obrzydzenie.


odzyskiwać (czas.)

 «stawać się znowu właścicielem czegoś, co się utraciło»

«wracać do poprzedniego stanu»

«odbudować więzi emocjonalne z kimś bliskim, ważnym po okresie rozłąki lub nieporozumień»

Dzięki temu, że wybrałam takie, a nie inne nastawienie, dałam radę odzyskać poczucie, że nie jestem nikim. Że to jest normalne, że czuję się gorzej i wiem, że będzie lepiej. Stałam się znowu panem swojego rozumu, który chciał zdominować nade mną swoimi złymi myślami.


Te wszystkie trzy wyrazy można odnieść do całego procesu zdrowienia z ED.

Możesz wybrać jakie chcesz przyjąć nastawienie – wyjść z tego bagna za wszelką ceną, czy jednak w nim zostać. Każdy wybór ma swoje konsekwencje. Dzięki dobrym wyborom, odzyskujemy coś, co zostało utracone – poczucie wartości. Zdobywamy coś, czego być może nigdy nie było – więź z samym sobą „po okresie rozłąki i nieporozumień”, miłość do samych siebie.


Pogrubiałam słowa „mój wybór” lub że to JA wybrałam.

To jest ważne, bo to daje mi do zrozumienia, że tylko ja decyduję o tym, jaki będzie kolejny krok. Czy dam się, czy pójdę dalej i będę pchać się do przodu.

Nikt za nas tego nie zrobi. Dlatego nie ma co oczekiwać, że to chłopak/mama/tata/babcia/ pies Felek nas wyciągnie z tego stanu. Tylko MY sami możemy podjąć decyzję o tym, że chce się coś zmienić.


Wybierz mądrze i zawsze bądź swoim najlepszym przyjacielem.

ffb35ca4a7f349594bf5885d119d515e
Kasia xx

Ciało. /część II/

Potrafię sobie wyobrazić osobę, która mówi:

„No, świetnie. Wiem, że trzeba myśleć pozytywnie i takie tam… Pozytywnie… Kochać życie, kochać siebie, nie narzekać. Ale jak mam się tak poczuć?! Przecież tu mnie uwiera, tam mnie uwiera… Ćwiczę tak długo. W dodatku staram się ogarnąć jedzenie… Ale ileż można?! Same diety! Mam dość! Ja chcę żyć normalnie, nie myśleć o jedzeniu! …. I być chuda. Nienawidzę siebie„.


Mimo tego, że wiedziałam, że nie wolno tak myśleć, mówić o sobie, to i tak myślałam i mówiłam. To była taka czysta teoria. Teorię miałam w jednym paluszku, ale praktyka gdzieś tam uciekała… Aż w końcu strasznie zaczęło mi to uwierać.

Z dnia na dzień robiłam się bardziej ŚWIADOMA tego wszystkiego jak jest u mnie. Kiedy wiedziałam, że zbliża się atak, to i tak szłam i jadłam, a później wymiotowałam. Ale byłam już ŚWIADOMA TEGO,  ŻE BĘDZIE NAPAD. Mimo to jakoś i tak nie chciałam się powstrzymać.

Ale tak jak wspomniałam – zaczęło mnie to uwierać. Do tego stopnia, że po każdym napadzie i wymiotach, a później już „tylko” po objadaniu się, że czułam taki gniew na siebie – pominę myśli o tym, że przytyję czy coś… To też. Ale gniew był głównie dlatego, że kolejny raz NAKARMIŁAM te złe MYŚLI.

I kolejny raz musiałam sobie wybaczać, podnosić się. Tłumaczyć siebie.

Po jakimś czasie dotarło do mnie, że jeżeli będę siebie tak wiecznie tłumaczyć i będę wiecznie sobie mówić, że: „Próbowałam no… Ale jestem chora, nie wyszło” – to raczej daleko nie zajdę i pewnie nigdy się to nie skończy.

I taka jest prawda.

Więc im bardziej wiedziałam, że takie ciągłe usprawiedliwianie siebie, które tłumaczyłam sobie jako „wybaczanie”, nie doprowadzi mnie do niczego dobrego, tym bardziej starałam się nie karmić tych myśli (co nie zawsze się udawało oczywiście).

Zastanów się, czy Ty może też tak masz? Odpowiedz sobie szczerze:

Czy „wybaczanie” jest dla mnie wymówką do każdego kolejnego napadu?


Za każdym razem wszystko sprowadzało się do jednego: do mojego wyglądu.

Przecież wiadome jest to, że jeżeli nie ćwiczy się, a je się często i dużo, bardzo kaloryczne lub niezdrowe jedzenie, lub to i to, to w końcu każdy z nas przytyje.

To słowo- „przytyje”, powodowało u mnie coś okropnego… Powodowało tak silne emocje, że na samą myśl… JADŁAM. ( Teraz już jest o wiele lepiej. 🙂 )

Wiedząc o tym wszystkim, tłumaczyłam sobie, że to już ostatni raz, że najwyżej założę coś luźnego, schowam te „fałdki” i ucieknę przed tym – więc mogę sobie zjeść tę czekoladę, ten chleb, to masło.

Wszystko.


Jeżeli też sobie tak tłumaczysz swoje zachowanie – przestań.

Nigdy nie będzie ostatni raz. Zawsze będziesz to robił. Oczywiście, dopóki NIE OPRZESZ SIĘ NAPADOWI. Nie pomogą Ci leki, nie pomogą Ci diety. To tylko uciszy te wszystkie złe myśli na chwilę, gdzieś je schowa. Na chwilę nie będziesz się zderzał z rzeczywistością – jeżeli weźmiesz leki. Jeżeli uciekniesz w diety – zrobisz to dlatego, że nienawidzisz swojego ciała i chcesz za wszelką cenę uciec od niego (bo wciąż boisz się, że przytyjesz).


Uwolnij się od tego. Zderz się z tą rzeczywistością. Wyjdź z tej „bezpiecznej” klatki. Skończ z tym oszukiwaniem siebie samego, bo najbardziej cierpisz na tym … TY.

I prefer dangerous freedom over peaceful slavery. 


Będę do upadłego powtarzać – aby wyrwać się z sideł zaburzeń odżywiania, trzeba pokochać siebie bezwarunkowo, zaakceptować siebie takim jakim się jest.


To nie jest łatwe. Absolutnie nie. Ale to jest warte tego! Pokochaj to, co widzisz w lustrze – pokochaj swoje ciało! Ono nie jest niczemu winne! Ono wykonuje tylko Twoje rozkazy, ono Cię słucha – chcesz się objadać, mimo tego, że już pęka Ci brzuch? Proszę bardzo! Jesz dalej! Ciało Cię słucha! Mimo, że mówi STOP! To i tak mieści to jedzenie, bo ono Cię słucha!

CIAŁO CIĘ SŁUCHA.

Więc jeśli zaczniesz też słuchać swojego ciała – zaczniecie być partnerami, a nie wrogami. Ono Ci powie: „Hej! Grażyna/ Janusz! Dość! Nie jedz już. Już nie chcę”, a Ty posłuchasz. I nie zjesz. Mimo tego, że myśli dalej będą mówić „jedz”. To Ty tego nie zrobisz.

Na początku będzie bardzo trudno. Okropnie. Czasami wypluwałam jedzenie z buzi, żeby się oprzeć tym myślom, a czasami jadłam dalej. To przychodzi z czasem i z naszym samozaparciem się. Będzie pękała głowa od tego, że nie możesz zjeść – czegokolwiek, ale nie możesz zjeść! Czy To nie jest absurd?! Będziesz wył z bólu! Tego psychicznego. Tego najgorszego.

Ale guess what?

There are no gains without pains. 


Powiedz, czym Ty się różnisz ode mnie? Niczym. Prawdopodobnie studiujesz, pracujesz, wychowujesz dzieci, robisz inne spoko rzeczy. Prawdopodobnie masz tyle osiągnięć na swoim koncie, ze ja mogę tylko pomarzyć. Po dwóch latach LO, dopiero wybieram się na studia, bo przez dwa lata nie wiedziałam, co chcę robić. Więc skoro ja potrafię się oprzeć? To Ty tego nie potrafisz? Ty? Który spełniasz się na co dzień?

Serio pozwolisz, żeby tylko ta jedna, mała rzecz zmieniała Twoje życie w koszmar? Czyż nie lepiej jest zaakceptować siebie takim, jakim się jest? I żyć spokojnie?  Ćwiczyć z myślami o zdrowiu, a nie o tym, że trzeba coś spalić? Jeść zdrowo, a w weekendy obalić jakieś czoko i kebsa?

Think about it.


Słuchaj ciała. Ono nie jest twoim wrogiem. Rób to, o co cię prosi, bo ono ma swoją mądrość. Nie zakłócaj jego pracy, nie mędrkuj. (…) Jedz w pełni świadomie (…) , a nigdy nie zjesz za dużo ani za mało. Oba przypadki są ekstremalne i szkodliwe. NATURA DĄŻY DO RÓWNOWAGI ( >> dlatego będziesz mógł zjeść pizze, słodycze czy cokolwiek innego, ale od czasu do czasu – bo w życiu liczy się RÓWNOWAGA! A nie ciągłe wyrzekanie się tego, czy tamtego, a na samym końcu rzucanie się na to – bo organizm i tak tego napięcia nie wytrzyma<<), do osiągnięcia harmonii, znajdowania się w samym środku. (…) 

(…) Zdrowa osoba zawsze zachowuje UMIAR. Nie popada w skrajności, gdyż to powoduje napięcia i lęki. Kiedy zjesz za dużo i ciało jest przeciążone, kiedy zjesz za mało i odczuwasz głód, pojawia się niepokój. Gdybym powiedział ci , ile masz jeść, mogłoby się to okazać niebezpieczne, ponieważ podałbym wartości uśrednione. Jedni są chudzi, inni grubi. Jedni są aktywni, inni nie. Jeśli zgodnie z ogólnymi wskazówkami wszyscy dostaliby trzy kawałki czapati (>>rodzaj hinduskiego chlebka<<) , to niektórzy się przejedzą, a dla innych będzie to prawie nic. Nie podaję sztywnych zasad, chciałbym obudzić waszą świadomość. Zwracaj uwagę na swoje ciało, JEST ONO WYJĄTKOWE. Każdy ma inny rodzaj energii, inne zainteresowania. Jeden jest profesorem na uniwersytecie, jego ciało nie spala dużo energii. Nie potrzebuje on dużo jedzenia, ale musi jeść inne pokarmy niż pracownik fizyczny. Jakaś ogólna dieta dla wszystkich przyniosłaby więcej szkody niż pożytku. (…)

Ciało nie usiłuje niczego ci narzucać, NIE JEST RÓWNIEŻ TWOIM NIEWOLNIKIEM; TRAKTUJ JE JAK PRZYJACIELA – ZAPRZYJAŹNIJ SIĘ Z NIM. Ten, kto się obżera, i ten, kto narzuca sobie jakieś diety, mają jeden wspólny problem: są głusi na sygnały ciała. (…)

Nie da się obiektywnie ocenić, kto jest piękny, a kto nie jest. Decyduje osobisty gust, a właściwie – kaprys. Jeżeli jednak zaczynasz od tego, że nie akceptujesz siebie, stwarzasz sytuację, w której nikt cię nie zaakceptuje. Twój brak akceptacji uniemożliwia innym jej okazywanie. (…) Jeśli kochasz siebie, czujesz się dobrze sama ze sobą, przyciągasz wielu ludzi. 

-OSHO-


Więc przestań się porównywać do innych – nigdy nie będziesz tak wyglądać. Przestań narzekać na siebie. PRZESTAAAŃ! Bo to Ci naprawdę nie pomoże! JESTEŚ WYJĄTKOWY! Taki, jaki jesteś!!! PIĘKNY! JEDEN, JEDYNY W SWOIM RODZAJU! Nie ma drugiego takiego na świecie jak Ty – nie ma! Naprawdę nie ma!!! 


Ciało mów: „Stop! Nie jedz!”. Ty nadal jesz, bo słuchasz umysłu, który mówi ci: „To takie pyszne, takie smaczne. Jeszcze odrobinę”. Nie zwracasz uwagi na ciało, które zaczyna odczuwać mdłości, na żołądek, który mówi: „Stop. Więcej nie mogę. Jestem przeciążony”. Umysł mówi: „Patrz, jakie to pyszne… jeszcze kawałeczek”. I słuchasz umysłu. Gdybyś posłuchał ciała, dziewięćdziesiąt dziewięć procent problemów zniknęłoby. Pozostały jeden procent to byłyby jakieś nieprzewidziane zdarzenia, a nie rzeczywiste problemy.

-OSHO-

Zostawiam Cię z tymi słowami.

Pamiętaj, że Twoje ciało jest piękne. Ty jesteś wspaniały. Taki już po prostu jesteś. Dostrzeż to!

Więc jak? Damy radę?

Let It Rock!

Kasia xx

Ciało. /część I/

Lana Del Rey – Born To Die (Monsieur Adi Remix)


*** „(…)Kochać siebie to jest spoglądanie na siebie z czułością, dbanie o siebie, szanowanie, nie zadawanie sobie bólu, to umiejętność dziękowania i przepraszania itd.. Jest to niezwykła RELACJA – i kształtuje się jak każda inna z jednym warunkiem – ta osoba nigdy cię nie opuści”. – Marianka

„Kochaj blizniego swego jak siebie samego”. – Malwina

„Kocham siebie tzn, że lubię siebie, lubię przebywać w swoim towarzystwie, lubie swój obraz w lustrze, dbam o siebie, troszczę się, sprawiam sobie drobne przyjemności, lubię ze sobą rozmawiać 😉 mam do siebie dużo ciepłych uczuć, jestem dla siebie wyrozumiała, szybko sobie wybaczam, pomagam sobie. I czuje się ze soba bezpiecznie”. – Magdalena

Kochać siebie to nie bać się siebie. To ufać sobie bezgranicznie. To rozmawiać ze sobą. To doceniać każdą chwilę spędzoną ze sobą. To być dla siebie najlepszym, najwierniejszym, niezastąpionym przyjacielem.


Długo myślałam o tym poście. Przygotowywałam się do tego wpisu, żeby ktokolwiek, kto na niego trafi, mógł z niego coś wynieść. Będzie on podzielony na kilka części.

Czym jest dla nas ciało? Kim my jesteśmy dla siebie? Dlaczego tak bardzo siebie nie lubimy? „Nie lubimy” to i tak zbyt czule użyte sformułowanie. Ponawiam pytanie – dlaczego tak bardzo siebie nienawidzimy?

Za co?


PYTANIE: „Nie lubię siebie, a zwłaszcza swojego ciała”.

Jeśli masz konkretne wyobrażenia dotyczące wyglądu  ciała, będziesz się zadręczać. Ciało jest takie, jakie powinno być. Jeśli twoje wyobrażenia na jego temat różnią się od stanu faktycznego, pozbądź się ich, bo nie przestaniesz się zadręczać. Oto ciało, jakie masz, ciało, jakie zostało ci podarowane. Korzystaj z niego… I bądź zadowolony. Poczujesz, jak się zmienia, gdy zaczniesz je kochać. Kto kocha swoje ciało, ten o nie dba, a ta troska ma ogromne znaczenie. SPRAWIA NA PRZYKŁAD, ŻE ANI NIE ZAPYCHASZ SIĘ NADMIAREM JEDZENIA, ANI SIĘ NIE GŁODZISZ. SŁUCHASZ, jakie potrzeby ma Twoje ciało, SŁUCHASZ jego wskazówek – czego pragnie i w jakim momencie. Kiedy kochasz swoje ciało, dostrajasz się do niego, a ono automatycznie zaczyna być w porządku.

Jeśli nie lubisz swojego ciała, powodujesz konflikt, ponieważ stopniowo na nie obojętniejesz. Kto dba o swojego wroga? Nie będziesz patrzył na swoje ciało, będziesz go unikał. Przestaniesz słuchać jego wskazówek. Twoja niechęć będzie narastać.

Ciało nie wymyśla problemów, stwarza je umysł. Jest to zatem WYMYŚLONE przez umysł. Żadne zwierzę nie cierpi z powodu wyglądu swojego ciała, żadne zwierzę… nawet hipopotam! Są zadowolone, bo nie mają umysłów, które stwarzałyby takie problemy. Gdyby było inaczej, zapewne hipopotam myślałby: „Dlaczego tak koszmarnie wyglądam?”.

ODRZUĆ WYOBRAŻENIA! Kochaj swoje ciało – ono jest Twoje, jest prezentem od Boga. Masz się nim cieszyć i o nie dbać. A kiedy dbasz, to ćwiczysz, jesz, śpisz. Troszczysz się o wszystko, bo ciało to przecież Twoje narzędzie tak jak na przykład samochód. Swój samochód myjesz, polerujesz, zauważasz każde zadrapanie na jego karoserii. Zwracasz uwagę na każdy szmer w silniku, aby w porę wychwycić, że dzieje się coś złego.

Zadbaj o swoje ciało, a stanie się ono dla Ciebie doskonale piękne – bo takie jest! Jest cudownym mechanizmem, tak skomplikowanym, pracującym tak sprawnie, że działa przez siedemdziesiąt lat bez zarzutu. Śpisz czy czuwasz, wiesz o tym czy nie wiesz, ono działa, i to tak cichutko! Nawet jeśli nie dbasz o nie, nadal działa, obsługuje cię. Każdy powinien być wdzięczny swojemu ciału. Jest tak delikatne, a ludzie tak okropnie się z nim obchodzą.

Zmień swoje nastawienie, a zobaczysz, że w ciągu sześciu miesięcy Twoje ciało się zmieni.

Zakochujesz się w kobiecie i ona natychmiast – możesz to zauważyć. Prawdopodobnie nie dbała zanadto o swoje ciało, ale gdy się zorientowała, że ktoś się w niej zakochał, natychmiast zmieniła postępowanie. Stoi godzinami przed lustrem… bo ktoś ją kocha! Tak samo będzie, jeśli pokochasz swoje ciało – ujrzysz niebawem, że zaczyna się ono zmieniać na lepsze. Będzie kochane, zadbane, potrzebne. Zmień swoje podejście, a zobaczysz, co się stanie! 

-OSHO-


Znacie to, jak się mówi TU I TERAZ? Nie czekaj na odpowiedni moment? Nie czekaj aż schudniesz – pokochaj je… TU I TERAZ. Ono jest jedne, jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowe. Oddycha za nas – jest mądrzejsze, bo my byśmy już dawno się zabili, gdyby tylko coś złego się wydarzyło. Życie nam się wali – a ono wciąż z nami jest. Nie pozwala nam się poddawać, a my na siłę próbujemy je zmieniać.. Zmieniać zamiast ZAAKCEPTOWAĆ TAKIE JAKIE JEST… TU I TERAZ.


Wiele się mówi o dietach; jak trzeba jeść, że powinno się ćwiczyć.

Ja jestem zdania, że trzeba słuchać siebie. Przez to, że zatraciłam się w tym wszystkim zapomniałam o swojej osobie. Zapomniałam się zakochać… w sobie. Zaczęłam się porównywać: ramiona takie, brzuch taki, takie kości, taka przerwa między nogami, AKA ‚#tightgap’.

Zaczynam zmieniać nastawienie (a to jest bardzo ważne), chcę siebie pokochać! To bardzo powolny proces, ale warty tego. To trudna rzecz, ale jest to jedyna, prawdziwa droga do prawdziwego szczęścia.

To jest pozwalanie sobie na czekoladę, ciastka i batonika ->

Tak, jest 6:26 am i ja właśnie to zjadłam. Miałam kiepski piątek. Generalnie nie mam na nic ochoty do jedzenia, jedynie o czym myślałam to czekolada. Nie, nie dla pocieszenia, nie żeby się rzucić i jeść szybko, dużo… Tylko dlatego, że czułam taką potrzebę. Po prostu chciałam. Bez wyrzutów sumienia. Ćwiczę 6x w tygodniu (3 – siłowo, 3 – cardio), jem zdrowo. Słodycze to coś, co lubię, a czego bałam się jeszcze… Na początku czerwca. Tak. Nie poszłabym na początku czerwca do sklepu, z TAKĄ PEWNOŚCIĄ SIEBIE, z TAKIM ZAUFANIEM DO SIEBIE, że chcę zjeść słodycze. Moje myśli próbowały wejść do gry: „będziesz gruba”, „przytyjesz”, „jesteś słaba”, „szukasz wymówek na obżarcie się”.

Heeeeeeeeeeeeeeeeeeeeellllllllllllllloooooooooooooołłłłłłłł! Niee ee? Nie jest tak! 

Znacie ten stan, kiedy je się szybko, je się coraz więcej? Już kolejny obiad, kolejna czekolada, a Ty wciąż jesteś „głodny”? Wciąż brak tego fajnego STOP? Ja go znam, i teraz to nie jest ten moment.

Teraz mam fajny moment sytości… Przesłodziłam się. Już nie mam ochotę na słodkie. W KOŃCU POSŁUCHAŁAM MOJEGO SERCA.

Nic się nie stało, że to zjadłam. W ciągu tygodnia staram się jeść zdrowo (nie licząc napadów- wciąż je mam, kiedy nie potrafię okiełznać myśli). Wiem, że słodycze to sama chemia. Ale hej! We’re just human! Mam świadomość, że takie jedzenie nie służyłoby mojemu zdrowiu, ale raz na jakiś czas?  Why not?!

Już nigdy więcej nie będę zabraniać sobie jedzenia, bo tak nakazuje „dieta” i tak robią wszyscy. NIE. Zdrowy styl życia, to styl życia na całe życie! A czy to oznacza, że już nigdy nie będę mogła zjeść słodkiego? Pizzy? Czy to oznacza, że już do końca życia będę musiała się tak męczyć? BO TO JEST MĘCZARNIA. Chyba, że uważasz inaczej – w porządku. Dla mnie to jest męczarnia.

A wierzę, że jesteśmy tu na ziemi, żeby odkryć raj, który nam dano. Skoro tylu ludzi odnosi sukcesy, to ja też mogę. To nie jest dla wybranych. Szczęście jest dla wszystkich.


Bardzo pomogło mi #bbgcommunity -> pisałam o nim we wcześniejszym poście. To dziewczyny, kobiety, matki, żony, które przechodzą metamorfozę, ale każda z nich, KAŻDA!!!, podkreśla że najpierw zmieniło się ich nastawienie do samej siebie, że mają więcej pewności siebie, że kochają siebie, a ciało.. Ciało zmieniło się później i stanowi ono dodatek.

I to jest właśnie cel!

Czyż to nie byłoby wspaniałe? Mieć taką pewność siebie, że kiedy rozmawiasz z drugą osobą lub patrzysz na nią aż bije od Ciebie szczęściem? 


Ludzie od nas odchodzą. Nie powstrzymamy ich przed tym. Może być nam smutno, może nam się wydawać, że świat się wali na głowę i życie nie ma sensu. Wcale tak nie jest. Życie ma sens, tylko nasze myślenie go zabiera. Ono powoduje depresje, kompulsywne objadanie się. Ono podsuwa nam te wszystkie złe słowa na nasz temat.

Jest Ci smutno? Okej. Smuć się. Ale nie za długo. Nie tkwij w tym. To ma swoje konsekwencje (jedzeniem nie zapchacie tej pustki, żadnej pustki). Chciej wyrwać się z tego dołka. CHCIEJ tego. Chciej iść – mimo wszystko! Uwierz, że jesteś wyjątkowy. Bo tak jest. Masz w sobie ogromną siłę i wytrwasz to. Nie musisz wymiotować, przeczyszczać się, ćwiczyć, kiedy nie masz sił. Nie musisz obżerać się.

Nie musisz też siebie kochać… Ale akurat to powinieneś zrobić, żeby móc osiągnąć pełnię szczęścia. My od siebie samych nigdy nie odejdziemy. Jesteś sam ze sobą już do końca tej gry – albo wygrasz, albo przegrasz.


*** cytaty na początku wpisu pochodzą z Wilcze Stado – grupy założonej przez Anię Gruszczyńską; jeśli cierpisz na ED, zajrzyj! Pamiętaj, że nie jesteś sam. 

1111

Kasia xx

 

Just because you failed, doesn’t mean you are a failure.

Połowa czerwca za nami, poniedziałek za nami. Z reguły ludzie nie lubią poniedziałków: praca, szkoła… Here we go again! Z reguły są to ludzie, którzy po prostu.. Są. Dla których szczęście leży w ogromnej sumie pieniędzy. Dla których każdy dzień jest tragiczny. Dla których wszystko jest źle.

Bardzo chcę zaliczać się do grona osób, które jednak potrafią cieszyć się z tego, że ostatnio często budzą ich promienie słońca. Które potrafią doceniać małe rzeczy i radować się z nich. Którzy żyją swoją pasją. Którzy po prostu sobie sami stwarzają to szczęście.

Czasami udaje mi się to, a czasami, tak jak dzisiaj, mam ochotę zapaść się pod ziemię. Brakuje mi motywacji i czuję całkowity bezsens mojego istnienia tutaj, na świecie. Wiem, że do mojego docelowego miejsca jeszcze długa droga przede mną, co bardzo wpływa na moje samopoczucie. W dodatku, inne, codzienne problemy, które ma każdy z nas powodują, że stres mnie nie opuszcza, co oczywiście odbija się.. Wiadomo na czym. Jeśli nie wiadomo – na kompulsywnym objadaniu się.


Miałam dzisiaj napad. Bardzo dawno nie jadłam takich rzeczy jak dzisiaj.  Czułam, że zawiodłam siebie na całej linii i że w sumie jestem do niczego, bo mam świadomość tego, co robię i wiem, że gdybym się postarała bardziej, że gdybym CHCIAŁA – tak naprawdę, to po prostu bym nie zjadła.

Ale zjadłam. Dużo za dużo i dużo za.. niezdrowo. Jak to zwykle wtedy bywa.


Cały dzień dzisiaj siedziałam w mieszkaniu. Miałam inne plany na dzisiejszy poniedziałek, ale nie wyszło. Po tej wielkiej „uczcie”, dopadły mnie myśli: „Po co się staram? Olać to! Nie chcę mi się starać. Mam to gdzieś. I tak jestem do niczego. Wiem, co robię, a i tak wybieram tę złą stronę i dalej gdzieś tonę w tym nałogu”.

 Nie mam prawa użalać się nad sobą- a nawet nie chcę tego. Chcę iść do przodu. Nie mogę narzekać, że jestem do niczego- wiedziałam, co robię i na co się decyduję. WYBRAŁAM, żeby się nażreć. Dosłownie. Nikt mnie nie może dowartościować, nikomu nie mogę się wyżalić, bo JA tak wybrałam, JA zdecydowałam. Nie mogę siebie usprawiedliwiać, że zjadłam tyle, bo jakiś głos mi kazał. Okej. Jeszcze kiedyś tak właśnie robiłam, a później szłam jeszcze i jeszcze, i jeszcze, iiiiiii jeeeeeeeeszcze raz do sklepu, tłumacząc siebie, że >>PRZECIEŻ TAK MAM<<.

Nie tym razem.

Biorę całkowitą odpowiedzialność za moją dzisiejszą decyzję. 

Brzmi trochę okrutnie – jakbym chciała siebie ukarać czy coś w tym stylu. Nie. Ależ nie! To właśnie dlatego, że tak bardzo chcę siebie pokochać i że tak bardzo zaczęłam doceniać to, że żyję, sprawia, że podchodzę do tego tematu w ten sposób. Takie podejście buduje u mnie co raz większą świadomość. Dzięki takiemu podejściu staję się silniejsza. Ja to czuję. Dla mnie to się sprawdza.


Po napadzie byłam strasznie zmęczona i bolał mnie brzuch. Poszłam się przespać. Cały dzień mi przepadł – trudno. Nic innego nie zrobię z tym i nie ma co oglądać się za siebie. Z racji tego, że uwielbiam sport, dzisiaj rano miałam mieć trening. Jasna sprawa – nic z tego nie wyszło. Po tych wszystkich złych myślach, po tym jak się przespałam i ledwo mi się chciało wstać później..

Stwierdziłam, że mam jeszcze wieczór:

„Zrobię ten trening. Nieważne, jak zjadłam dzisiaj. Nieważne, ile zjadłam dzisiaj. Ważne jest to, że idę dalej. Że nie zakończę tak dzisiejszego poniedziałku. Wiem, że w końcu wybiorę tę dobrą stronę. Wiem to. Wierzę w to. Muszę bardziej chcieć, muszę bardziej chcieć się oprzeć temu głosowi”.


I zrobiłam to! I DID THIS! JA!

 Zrobiłam trening, przestałam się dołować. Skutki mam do teraz – brzuch mi pęka. Ale to nie jest ważne. Ufam swojemu procesowi i byłam przygotowana na upadki. Frustrujący jest fakt, że jest to strasznie mozolna praca, ale wiem, że w końcu nie odpuszczę. Wiem, że już nie brakuje dużo i wiem, że w końcu przejdę nogą na tę dobrą stronę. Obiema nogami. 😉


Co z tego, że upadłeś wiele razy!? Co z tego!? To się nie liczy. Po prostu idź do przodu, idź po swoje. Wiem, jakie to jest ciężkie i jakie dołujące, kiedy nie wychodzi. Wiem, że ciężko jest wejść w dobry ciąg i znowu być na fali. Dopóty idziesz i wierzysz, że pozbędziesz się tego, dopóki nie osiągniesz celu – wiedz, że dobrze robisz!

Zaufaj sobie. Zaufaj sercu – temu dobremu głosowi, który gdzieś się przebija w Tobie i mówi Ci jak bardzo chce wyjść na prostą… Zaufaj mu i słuchaj go. Choćby był teraz słaby, choćby znowu był to początek.. Któryś setny z początków.. TO IDŹ! NIE PODDAWAJ SIĘ!

BO JESTEŚ TEGO WART. 

Fink – Pretty Little Thing

13266127_1069250813133491_4094514761194999511_n