„High hopes, when you let it go, go out and start again”.
Ten wpis jest dla mnie samej bardzo ważny. Wierzę gdzieś w środku, że może moje rady jakoś przydadzą się komuś – dlatego myślę, że to, co piszę powinno być przemyślane. I z tego powodu piszę tego posta właśnie trzeci raz.
Zastanawiałam się od czego zacząć i postanowiłam, że napiszę po prostu jak sobie radzilam, kiedy sobie nie radzilam z jedzeniem w domu i jak sobie zaczelam radzic z jedzeniem w domu. Później opiszę jak zaczęłam jeść, kiedy już wyjechałam z chaty. Post będzie trochę długi, ale to tylko dlatego, że nie potrafię wszystkiego opisać w paru zdaniach.
Gdy mieszkałam w domu to ciężko było się oprzeć pewnym produktom: chlebie (tego ze sklepu – był dla mnie „zakazany”), wypiekom mamy czy obiadom, które robiła i były niegdyś moimi ulubionymi. Były tam również wszystkie produktu, które jadłam w czasie napadu.
Bardzo chciałam sobie poradzić z tym wszystkim, ale nie zawsze mi wychodziło. Były potknięcia, czasami były ciągi, z których nie potrafiłam wyjść. Niezadowolenie z samej siebie ciągnęło kolejne napady za sobą i ciągle jadłam – gdy przestałam wymiotować, to i tak jadłam. Potem znowu podnosiłam się i wracałam na ścieżkę – na dzień, może dwa. A później znowu to samo. I tak dwa dni spokoju, trzy dni ciągu, albo jeden dzień spokoju i pięć dni ciągu.
Każdy mój ciąg był spowodowany zapachem z kuchni, widokiem tego jedzenia – a przynajmniej tak wtedy myślałam.
Teraz doszłam do tego, że jedzenie nie jest problemem. Ono nam nie karze siebie jeść. Ono nam nie karze na siebie patrzeć. Ono nam nie karze wybierać, które jedzenie wybierzemy. Ono nam niczego nie karze. Ono po prostu tylko jest. Jedno jedzenie smakuje nam bardziej, drugie mniej. My decydujemy, co wybierzemy.
Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy jesteśmy w kuchni; nie będzie to na pewno trudne: jabłko i sernik mamy. Celowo przekreśliłam jabłko, a sernik pogrubiłam. Dlaczego? Dlatego, że za każdym razem, kiedy patrzyłam na te dwa produkty przeważnie wybierałam sernik.
Widziałam jabłko: „Okej, to tylko jabłko, mogę je zjeść”. Widziałam sernik: „O nie! Sernik! Nie mogę… Nie mogę, bo będę gruba… Nie będę silna wtedy… Nie mogę… A może… Może kawałek? Okej… Dwa kawałki… No dobra… Cała blacha”. Miałam pragnienie jeść jedzenie, któremu towarzyszył głęboki zakaz spełnienia tego pragnienia.
Caly czas zabranialam sobie, miałam jakieś czarne wizje swojej osoby i dodatkowo, kiedy tylko się stresowałam, nudziłam, martwiłam, kłóciłam z kimś – szłam i „koiłam” smutki w jedzeniu. Właśnie tym zakazanym. Chciałam więcej i więcej, żeby po prostu poczuć się szczęśliwa. I żeby zaraz po tym poczuć się jak gówno, które jest słabe, nic niewarte, które jest nikim. I koło się zamyka.
Tak czy siak, jedzenie nie jest powodem, dla którego są napady. Ono po prostu jest.
To, co nam karze wybrać sernik, zamiast jabłka jest nasz rozum. Trochę pokaleczony przez nas. Nas nieświadomych. Ale wiecie jaka jest dobra informacja? Że można to wszystko odkręcić i można znowu być wolnym, bardziej świadomym. Po prostu być szczęśliwym. To jest realne i to wszystko jest dla nas, czeka na nas. To od nas zależy jaka będzie decyzja. Jak zaczac go naprawiać? Nie wiem. Powiem Wam tylko jak ja to zaczęłam robić – i to dziala.
Wydaję mi się, że najważniejsze jest sobie uświadomić, że tak naprawdę to jest tylko jedzenie. Ono nie mówi do nas: „weź mnie, zjedz mnie” , ono w ogóle nie mówi. To nasze myśli tak mówią. Więc warto sobie uświadomić, że:
- Jedzenie nie jest złe.
- To nasze myśli nas napędzają, więc możemy je zmienić i nadać im dobry kierunek.
- Zawsze mamy wybór.
Uważam, że te trzy punkty są najważniejszymi punktami, bo od nich zaczyna się cała zabawa. Dalsze punkty to rady jak dojść do tych trzech, czyli jak podstawa staje się na chwilę wierzchołkiem piramidy.
Jeśli widzisz, że w kuchni, w salonie, w spiżarce, w lodówce są rzeczy, których na dzień dzisiejszy jeszcze „nie możesz” zjeść, to:
- nie zaglądaj tam,
- przykryj ścierką,
- unikaj tych miejsc,
- jeśli musisz tam być – nie patrz na to jedzenie,
- uspokój sie – to tylko jedzenie, nie musisz się denerwować, że jest coś, co Ty lubisz, nie musisz tego jeść.
- mów do siebie: „możesz to zjeść, ale nie jesteś głodny teraz, więc po co?” albo : „no okej, mamy wtorek… Jest tydzień, więc po co zaczynać? Zjem sobie w weekend, tak jak sobie postanowiłam”.
Pogrubiłam te dwa ostatnie punkty, gdyż to jest praca nad tą podstawą. To jest praca nad sobą. Tamte cztery pierwsze, mają za zadanie pomóc tej podstawie. Ale to w sobie musisz umacniać to wszystko. Jeśli będziesz się uspokajać, to zaczniesz myśleć w prawidłowy sposób, zaczniesz słuchać siebie. Zaczniesz się zastanawiać nad tym, że nie musisz jeść i w ten sposób reagować na nudę czy zdenerwowanie, tudzież inne emocje, które nie są Ci przyjazne.
Jeśli dotrze do Ciebie to, że to jest tylko jedzenie: kawałek pizzy – to tylko kawałek pizzy. On po prostu tam jest. Nic się nie stanie, jeśli tego nie zjesz teraz. To wcale nie znaczy, że już nigdy nie będziesz mógł sobie na nie nie pozwolić, bo sobie tego nie zabraniasz. Zjesz to po prostu w weekend, i tyle. Nie chcesz ( a nie, że nie możesz) jeść, bo w tygodniu chcesz się racjonalnie odżywiać. Dążysz do równowagi, a nie do kolejnych diet i katowania siebie.
Jeśli jednak zjadłeś w tygodniu, no to co? Powiedz mi, co się stało? Po prostu jesteś w trakcie… To jest proces przenoszenia się na dobrą stronę łąki. Myślisz, że będzie idealnie? Nie będzie. Mięsień siły woli potrzebuje pracy nad nim. Dlatego trzeba pracować. Nie wolno dołować się tym, nie wolno siebie przeklinać. Nie wolno ujmować sobie niczego. Przecież pracujesz nad sobą, nad akceptacją samego siebie. Przecież chcesz siebie pokochać.
Saying “Oh, I’ve already ruined my good eating today, I’ll just eat crap” is like saying “Oh, I have a flat tyre, I’ll just slash the other three”.
Masz jeszcze parę godzin do zakończenia dnia, albo możesz iść po prostu spać, jeśli to jest noc. Masz jeszcze całe życie na polepszanie siebie. Nie masz tylko całego życia na to, żeby nic nie robić 😉 Dlatego próbuj!
No właśnie…
A co z tą DIETĄ?
Nie cierpię tego słowa. Dieta. Dieta. Dietaaaaaaaaaaaaaaaa………..
NIE!
Żadnej diety. Już nigdy. Ale co to znaczy? Czy to znaczy, że mogę się obżerać? Czy to znaczy, że mogę jeść, co popadnie?
Tak.
Ale czy warto?
Warto jest wybrać zdrowy styl życia. Nie zakazywać sobie czekolady czy innych rzeczy, które dają odczuć Wam przyjemność. Ale to się wiąże z zachowaniem równowagi. Czyli należy zrozumieć, że Twoje ciało to Twoja świątynia… Albo budujesz ją z najlepszego materiału albo idziesz na łatwiznę. Czasami podczas tej pracy, chcesz zrobić sobie przerwę i wtedy wcinasz coś słodkiego albo jakiegoś fast fooda/, albo to i to ;). Ale znowu za chwilę trzeba budować i wtedy sięgasz po warzywa, owoce, wodę. Po coś naturalnego, co da Ci energię. To jedzenie zapewni Ci zdrowie i dobre samopoczucie, jasne myślenie.
Jesteś tylko człowiekiem. Nie możesz sobie zabraniać całe życie pączków. Jeśli zjesz raz na jakiś czas, albo jeden co weekend, w dodatku zaczniesz się ruszać – to w czym problem? Czemu masz sobie tego zabraniać i być nieszczęśliwym? Skoro możesz świetnie się czuć, pozwalać sobie na przyjemności i w dodatku super wyglądać!
Nie ćwiczysz? Nie ruszasz się? Kurde… Warto! Znowu warto! Dajesz wtedy takiego kopa samemu sobie.Endorfiny to aż szaleją!
„I regret doing workout” – NO ONE EVER!
Kiedy ćwiczysz możesz wyrzucić swoją frustrację, przemyśleć wszystko jeszcze raz, odstresować się. Ile razy było tak, że kiedy zbliżał się napad, a Ty poszedłeś ćwiczyć? A później jakoś tak… Było inaczej?
Wait… Chcesz powiedzieć, że nie było napadu?
A jeśli był – to co z tego? Czy to koniec świata? Jeśli potknąłeś się po dwóch dniach/tygodniach/miesiącach , to co z tego?! Czy to oznacza, że masz iść do kuchni i obwiniać mamę, która nie dopuszcza do siebie, co się z Tobą dzieje? Czy to oznacza, że masz zjeść to jedzenie? Czy to oznacza, że masz przestać pracować nad sobą, wymagać od siebie?
Zanim doszłam do tego momentu, to uciekałam do „bezpiecznego” jedzenia. Wybierałam produkty roślinne. Zamieniłam sobie np. pieczywo pszenne na pełnoziarniste albo żytnie – i teraz po prostu wolę takie 🙂 Dla zdrowia. Nie dla DIETY. Na początku unikałam słodyczy, bo wiedziałam, jak to się skończy, ale POWTARZAŁAM SOBIE, że w końcu będę wolna od tych myśli i będę mogła je zjeść.
Zacznij rozróżniać wymówki dla siebie. Zacznij wymagać od siebie – nie jesteś słaby; jesteś o wiele silniejszy od tych wszystkich okoliczności! To tylko zależy od tego, jak bardzo jesteś zdeterminowany. Przestań się użalać nad sobą i ciągle mówić, że jesteś chory. Zacznij pracować nad tym, żeby być wolnym. Jeszcze niedawno jak szłam do sklepu po worek słodyczy, to bulimie traktowałam jako wymówkę: „no ja mam problem z jedzeniem, więc mogę iść i jeść…”.
To tak nie działa.
To wszystko wymaga naszej pracy i naszego zaangażowania, dobrego nastawienia. Za każdym razem, kiedy są te złe myśli, to z całych sił trzeba szukać czegoś, co nam pomoże: zimny prysznic, wyjście, poczytanie książki, sprzątanie, tańczenie, muzyka, słuchanie adiobooków, ćwiczenia, notowanie, rysowanie, granie na gitarze, śpiewanie, robienie zdjęć. Spójrz, ile tych dobrych rzeczy można zrobić, zamiast poddawać się temu myśleniu.
Już nie prowadzę dzienniczka i przestałam liczyć kalorie, żeby znowu nie wpaść w kolejny nałóg. Ale na początku on mi pomógł!!! Czuję się bezpieczniej sama ze sobą. Jeśli czuję w środku, że nie do końca chyba będę z siebie zadowolona jak coś zjem – to słucham tego głosu i oddalam się od jedzenia. Staram się nad tym jedzeniem nie skupiać. Nie patrzyć na nie… Ono na mnie też nie patrzy. Więc czemu mam być gorsza? 😛
Dalej mam myśli, nie zawsze, ale są – „No dalej, zjedz jeszcze, zjedz. To było pyyyszne! Już nigdy nie zjesz! To OSTATNI raz, kiedyś się napchasz, a później już sobie zaczniesz zdrowo jeść„.
Trzeba sobie jasno powiedzieć NIE: „Hej! Młoda! Nie teraz… Nie chcesz już jeść, bo nie jesteś głodna. A to X zjesz sobie w weekend i już, spokojnie„.
Mów do siebie jak do przyjaciela. Kochaj samego siebie i dbaj o siebie jak tylko najlepiej potrafisz. Zobaczysz, że to zacznie przynosić efekty. Zaufaj, że jedzenie Ci nie szkodzi- nawet to śmieciowe. Ale musi być zachowana równowaga. Ciesz się z tego jak jesz zdrowe rzeczy, bo wtedy Twój organizm dostaje najlepsze paliwo na świecie. Ono się cieszy. Ciesz się razem ze swoim organizmem! Nie traktuj tego jako coś, co musisz robić… Traktuj to jako przyjemność.
Na początku może być ciężko, ale później jest już łatwiej, aż w końcu cieszysz się, że możesz zjeść coś zdrowego.
Od lutego zaczęłam leczyć siebie. Od połowy kwietnia przestałam wymiotować (nie licząc jednej wpadki w czerwcu), a dopiero od dwóch tygodni ogarnęłam obżeranie się. Ostatnio mi się zdarzyło zjeść w PIĄTEK, a nie w SOBOTĘ słodycze – bo się zdenerwowałam. I wiecie co? Moje myśli już mi mówiły, że zepsułam! Że jestem do niczego! Że jestem najgorsza, BO SIĘ DAŁAM!!!
WCALE, ŻE NIE! Po pierwsze – to tylko jeden dzień różnicy, po drugie – kiedyś nie potrafiłam wytrzymać dwóch dni, a tutaj dałam radę od poniedziałku. Czy to nie jest progres? JEST! Kolejnym sukcesem było to, że po prostu szybko się podniosłam i zaczęłam myśleć pozytywnie – to na pewno jest lepsze niż myślenie negatywne.
I wiesz co? JESTEM Z SIEBIE DUMNA! Dla kogoś to może być za dużo czasu- pięć miesięcy, albo żaden sukces. A ja wiem, ile pracy to kosztuje i wiem, ile mnie to kosztowało. I dlatego doceniam siebie, że jestem tutaj. Nawet z tymi małymi potknięciami, albo tymi dużymi. Cieszę się, że małymi krokami idę do przodu. Nawet jak jest nieidealnie. To i tak idę.
Pamiętaj – nieważne czy dopiero zacząłeś, czy już jeden dzień za Tobą… Czy upadłeś po połowie dnia… Jeśli będziesz chciał z całych sił, w środku – to w końcu dasz sobie radę!!! Zaufaj procesowi. Nie od razu Kraków zbudowano. Nie przestawaj tylko. Idź do przodu. Zacznij. TU I TERAZ. ZACZNIJ. Po prostu. Nawet jeśli już rano poległeś, to nic! Zacznij! Podnieś się.
Nie zabraniaj sobie niczego. Do tej pory cały czas zabraniałeś i co Ci to dało? Tylko napady, rzyganie, ćwiczenia aż do wykończenia, przeczyszczanie – a to wszystko dlatego, że tak bardzo siebie nienawidzisz i nie chcesz znać. Może czas na zmianę taktyki?
Co powiesz na to, żeby po prostu wyeliminować z głowy tzw. zapalniki? Przestać zakazywać sobie? Usuwać krok po kroku negatywny obraz samego siebie? Przestać się porównywać i patrzyć na ludzkie ciała zamiast na ludzi? Co powiesz na to, żeby siebie pokochać i zaakceptować?
Ja nad tym pracuje i to jest lepsze niż dołowanie samego siebie. WAY BETTER!
Teraz ćwiczę, bo chcę dla siebie lepiej, bo chcę siebie polepszać, bo chcę być sprawna i zdrowa. Jak się pojawiają myśli, że jestem gruba – wyrzucam je. A jak zaczynam się nimi przejmować , to staram się przestać to robić. Jak najszybciej przestać.
Teraz pytania do Ciebie:
Czy pracujesz nad tym, żeby było lepiej, czy wolisz brać psychotropy, które na chwilę dadzą Ci moment zapomnienia? Czy starasz się z całych sił, czy odpuszczasz? Czy szukasz wymówek na napad? Czy ciągniesz siebie w dół, czy wolisz się podnosić za każdym razem? Co robisz, jak czujesz, że zbliża się napad – oddajesz się mu, czy starasz się uspokoić?
Co wybierasz?
A na koniec wrzucam filmik , który pokazuje, że każdy z nas jest człowiekiem, że liczy się coś więcej niż kości policzkowe. Naprawdę nie warto jest poświęcać czas na rozmyślanie o tym czy ma się tu więcej, czy tam. Warto jest dbać o siebie, zdrowo jeść, być aktywnym, cieszyć się życiem, nie porównywać się do innych, spełniać się. Figura Ci w tym nie pomoże – wystające kości nie dadzą Ci wymarzonej pracy, przerwa między nogami nie zapewni Ci spokoju w głowie. Bądźmy wdzięczni za to, co mamy, kochajmy siebie!
Kasia xx